Przyglądam się ludziom w tańcu. Nie takich solo, nie tych z cyklu „dyskotekowe tańce godowe”, bo te nie zasługują na taką uwagę, ale tych, do których trzeba dwojga. Podzielam teorię, że tak, jak i do tanga, to i do życia trzeba dwojga. Tylko, że w tanecznym kroku nie o statystykę chodzi. Nie wszystkim parom wychodzi i albo od razu widać to na każdym – ich wspólnym – kroku, albo któryś w końcu okaże się fałszywy, takim, który boleśnie nadepnie drugiemu na odcisk.
W trakcie tanecznych imprez mam swój rytuał (tak, uwielbiam najróżniejsze rytuały, a ten jest iście wyborną psychologiczną ucztą). Zza stołów czy z kanapy, z oddali czy z bliska obieram swój punkt obserwacyjny. W myślach zasiadam do loży i obserwuję znane mi od lat lub zupełnie obce duety pląsające w rytm, albo poza nim; z życiowym partnerem lub z kimś wyrwanym do tańca; uśmiechające się lub całkiem sobie obojętne. Są tacy, którzy każdy z utworów, niezależnie od jego tempa tańczą dokładnie w ten sam sposób: te same kroki, obroty po określonej ilości zwrotów w nawykowym już odruchu. Z kamiennymi twarzami, jakby ani utwór, ani ta czynność nie miała zabarwienia emocjonalnego, jakby razem a jednak osobno. Odbębniony taniec, odbębnione życie. Smutne. Niezależnie od tego, jak radośnie przygrywają.
Są też tacy, którym stado słoni nadepnęło na ucho. Nie słyszą rytmu, nie mają drygu, ale we dwoje są doskonali w tej niedoskonałości. Są w niej równi, mają siebie świadomość, nie mają frustracji. Pokracznie, ale tworzą te nierytmiczne figury razem. Ci wywołują uśmiech na twarzy, ten z serii spokojnych w przeciwieństwie do malowanych na twarzy emocji przy obserwacji tych, którym do życiowego tanga trafił się partner, z którym nie rozumie się w tańcu – i na parkiecie i poza nim. Nie od razu, ale po okresie odczarowania. Po tym czasie, kiedy już nie da się uśmiechać do przesuwania partnera jak szafy. Po tym czasie, kiedy zawiodły filmiki instruktażowe, kiedy jest pora na odtańczenie zwykłego tańca, a nie tego, w którym pomoże choreograf. Ci niedobrani, sfrustrowani, z zaciśniętymi zębami we wspólnym tańcu, z roześmianymi twarzami w tych dorwanych przypadkiem – z kimś innym, kto choć odrobinę spójniej wyczuwa rytm. I dla tego uśmiechu zmieniają partnera do tanga – albo na chwilę, albo na życie.
Są też tacy, którzy zachwycają. W tańcu są piękni naturalną spójnością, równą umiejętnością, radością czytania siebie, prowadzeniem i byciem prowadzonym, czerpania radości z bycia dla niej mężczyzną, emanowaniem kobiecością w jego ramionach. Nieznane są im wyuczone układy oraz odtańczone nawyki, bo te zastąpione są chęcią, wzajemną obserwacją i reakcją. Ci patrzą sobie w oczy a nie pod nogi. Wychodzą na parkiet i wszystko gra, nawet jak nie przygrywają. Tanecznym krokiem przez życie nawet, gdy z taktu tańca przechodzą w rytm różańca.
Autor: Karolina Gorzkowska
Niniejszy tekst stanowi własność Karoliny Iwony Gorzkowskiej i objęty jest ochroną prawa autorskiego, jako własna twórczość literacka, co do której autorka zastrzega sobie wszelkie prawa. W związku z powyższym, treść ta nie może być publikowana, kopiowana, rozpowszechniana lub wykorzystywana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody autorki.
Zostaw komentarz